Autor: John Green Tytuł: Papierowe miasta Tytuł oryginału: Paper Towns Wydawnictwo: Bukowy Las Ilość stron: 400 |
Quentin (dla przyjaciół Q) to
sympatyczny, inteligentny nastolatek, od lat zakochany w swojej fascynującej
sąsiadce, Margo. Traci nadzieję na to, że dziewczyna zwróci na niego uwagę, gdy
nagle pewnej nocy, zakamuflowana niczym ninja, zjawia się w jego pokoju i
wciąga go w swój plan zemsty, który odmieni Q i wywróci kilka najbliższych dni
do góry nogami. Marzenia o wielkiej miłości będą jednak musiały poradzić sobie
z trudną przeszkodą – Margo znika następnego ranka i nikt nie ma pojęcia, gdzie
się podziała. Wygląda jednak na to, że zostawiła Quentinowi wskazówki, które
mają go do niej doprowadzić. Czy jednak tropy, którymi podąża wraz z
przyjaciółmi, naprawdę są sprawka Margo, czy to los chce, by Q odnalazł
dziewczynę, która od zawsze zaprzątała jego myśli?
Już dawno nie śmiałam się podczas
czytania książki. Naprawdę. A czytając „Papierowe miasta”… Co chwilę miałam uśmiech
na ustach albo chichotałam pod nosem. Dialogi bohaterów są naprawdę dobrze
poprowadzone, nie brakuje solidnej dawki humoru, która łagodzi melancholijność
powieści i ponure wydarzenia. John Green nie popadł ze skrajności w skrajność –
nie było ani cukierkowo, ani kompletnie dramatycznie. Autor ma lekkie pióro,
kartki mkną jedna po drugiej. Nie mamy tu do czynienia z banalnym, prostym
językiem, choć oczywiście zdarza się, że bohaterowie wypowiadają się w sposób
młodzieżowy i nieskomplikowany, ale nie jest to infantylne i pisarz raczy nas
też bardziej wyszukanymi zwrotami.
Pomysł sam w sobie nie jest zły,
jednak nie do końca przekonuje mnie mroczna, tajemnicza nastolatka, za którą
czwórka ludzi mknie na łeb na szyję, tak naprawdę poruszając się po omacku.
Choć odkrywanie tajemnic często nie przychodziło Q łatwo, przez całą akcję
poszukiwawczą miałam wrażenie, że jednak to wszystko nie gra tak czysto, jak
powinno. Mimo wszystko powieść dostarcza pozytywnych emocji, zmusza do chwili
zastanowienia i pozytywnie zaskakuje stylem. Choć nie wywarła na mnie ogromnego
wrażenia, na pewno przeczytam inne książki pana Greena z nadzieją na to, że
okażą się jeszcze lepsze niż „Papierowe miasta”.
Ocena: 7,5/10
Tajemniczość to element w książkach, który mnie do nich przyciąga, jednak też sprawia, że najchętniej rzuciłabym danym utworem przez całą szerokość pokoju. Mimo to zaciekawiłaś mnie na tyle, że będę wypatrywać tej książki w bibliotece :*
OdpowiedzUsuńMusze w końcu poznać twórczość Greem'a. Nalezę do tej mniejszości która nigdy nie przeczytała żadnej książki autora.
OdpowiedzUsuń"Gwiazd naszych wina" czytało mi się przyjemnie, chociaż powieść nie rzuciła mnie na kolana, tak jak stało się to w przypadku dużej grupy czytelników. Niemniej chętnie poznam resztę książek Greena.
OdpowiedzUsuńPomysł jak i przesłanie tej powieści mnie urzekły. Nieszablonowa, oryginalna, ciekawa książka, która powinna stać się lekturą szkolną (okej, może przesadzam ;))! Humor fenomenalny: ciągle się śmiałam. Bohaterzy według mnie wszyscy doskonale wykreowani. Szczególnie Q i Ben :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Z każdą kolejną książką coraz bardziej lubię Greena, nie mogę się doczekać "Szukając Alaski". :)
OdpowiedzUsuńDużo ostatnio szumu jest z tą książką. Może kiedyś po nią sięgnę i przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
No to wiem, co jeszcze przeczytam :D
OdpowiedzUsuńWśród tego "Greenowego" szaleństwa nie udało mi się jeszcze dorwać jego książek, ale z pewnością za jakiś czas je sobie sprezentuję i sprawdzę czy rzeczwyiście warto :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie ;)