Tytuł: Krucha jak lód
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ile razy zdarzyło Ci się wpaść na stół albo uderzyć się o klamkę? Bolało, prawda? Ale potarłeś zranione miejsce i to wydarzenie szybko poszło w zapomnienie.
A teraz wyobraź sobie, że uderzasz w kant stołu z bardzo małym impetem, z ledwie zwiększoną siłą niż przy zwyczjnym dotknięciu i... łamiesz się. Twoja kość pęka, kruszy się. Brzmi jak żart, prawda? Tyle że to rzeczywistość. Nieugięta rzeczywistość, która towarzyszy Willow od momentu poczęcia.
Willow jest wspaniała - śliczna, dobra i nad wiek rozwinięta psychicznie. W wieku sześciu lat czyta na poziomie szóstej klasy podstawówki, posiada zasób słów, których nie powstydziłby się niejeden dorosły, rozumie sprawy, które dla zwyczajnego sześciolatka nie miałyby żadnego sensu. Jednak sęk w tym, że Willow nie jest zwyczajną dziewczynką. Cierpi na Osteogenesis Imperfecta, czyli wrodzoną łamliwość kości. Na pierwszy rzut oka nie widać objawów choroby, ale gdyby posiadać oczy działające jak rentgen, można by dostrzec zagojone złamania. Dziesiątki zrośniętych pęknięć.
Życie Willow to pasmo cierpienia, trzasku łamanych kości, ciągłych wizyt w szpitalu i rehabilitacji. Podczas gdy zdrowe dzieci huśtają się, biegają i grają w piłkę, dziewczynka obserwuje to wszystko z boku, gdyż nawet najlżejsze uderzenie, upadek czy chociażby kichnięcie może spowodować kolejny uraz. To jak życie w szklanej kuli - cienka bariera odgradza od reszty świata, nie pozwalając na pełne chłonięcie jego uroku, a jednak nie chroni przed upadkiem.
To pierwsza książka Jodi Picoult, po którą sięgnęłam. Czytając opisy znajdujące się na okładkach czułam, że autorka nie boi się pisać o rzeczach trudnych i bolesnych, wywołujących z zakamarków umysłu przemyślenia i refleksje. Nie zawiodłam się.
Pani Picoult przybliża nam życie osoby chorej na Osteogenesis Imperfecta. Pokazuje wykluczenie ze społeczeństwa, zmagania z bólem, pomalowaną na czarno przyszłość.
Porusza również temat aborcji, który dla wielu wciąż jest tabu.
Charlotte, matka Willow, walczy o córkę jak lwica. Towarzyszy jej na każdym kroku, chcąc zapewnić córce bezpieczeństwo, zmniejszyć prawdopodobieństwo kolejnego złamania niosącego ze sobą niewyobrażalne cierpienie. Jest gotowa zrobić wszystko, byleby tylko oszczędzić swojemu dziecku bólu i łez. Nagle otwierają się przed nią drzwi, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Jednak ich otworzenie wymaga poświęcenia i ciosu w najbliższych. Ciosu, który tym razem uszkodzi nie ciało, lecz duszę. Czy mimo tego Charlotte zdobędzie się na to, by oznajmić całemu światu, że gdyby miała taki wybór, nie urodziłaby Willow?
Postacią, na którą należy zwrócić szczególną uwagę, jest nie tylko Willow, ale i Amelia.
Dziewczyna od lat żyje skulona w cieniu życia jej rodziców, którzy całą swoją uwagę poświęcają młodszemu, choremu dziecku. Spotykamy się tu z sytuacją kompletnego zagubienia i odrzucenia. Amelia doskonale zdaje sobie sprawę, że choroba Willow absorbuje wiele uwagi i wymaga stałego nadzoru. Nie może jednak zrozumieć, dlaczego rodzice nie poświęcą jej choć chwili, nie spojrzą na nią tak, jak patrzą na kilkuletnią córeczkę. Zaczyna myśleć, że jej egzystencja jest jednym wielkim bezsensem, że równie dobrze mogłoby jej nie być. W każdym swoim geście czy słowie, a nawet w każdej myśli widzi winę i beznadziejność.
Pod maską wyrachowanej, egoistycznej buntowniczki kryje się niepewna siebie, pragnąca ciepła i miłości dziewczynka o dobrym sercu. Jednak wieczne poczucie własnej bezwartościowości spycha ją w coraz głębszą i ciemniejszą otchłań, prowadząc do dramatu, którego nie słychać, choć Amelia krzyczy tak głośno, jak tylko może. Krzyczy, nie otwierając ust.
Co do zakończenia... Nie mogę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiego końca historii rodziny O'Keffe. Nie domyślałam się jednak, jakie okoliczności będą mu towarzyszyły.
Powieść "Krucha jak lód" wchłania czytelnika, stapia się z nim w jedno. Ciężko powiedzieć cokolwiek poza tym, że książka jest niesamowita i wartościowa. Wywołuje wiele emocji, wiele skrywanych myśli.
Pokazuje, że mimo ciężkiej choroby można znaleźć szczęście.
I zadaje pytanie: czy w walce o szczęście są jakiekolwiek zasady?
Ocena: 9/10
„Kiedy kogoś kochasz, to wymawiasz jego imię zupełnie inaczej. Słychać, że w twoich ustach jest bezpieczne.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz