poniedziałek, 30 marca 2015

Cecelia Ahern „Love, Rosie”


Znacie kogoś od najmłodszych lat. Wystarczy jedno spojrzenie i już wiecie, że coś go trapi. Rozumiecie się bez słów i śmiejecie do rozpuku z tylko wam znanych wpadek i historyjek. Złota przyjaźń, która trwa latami, dekadami. Ale pojawia się coś więcej. Coś, co jest o krok przed wami i oboje to widzicie, ale też oboje tkwicie w szponach strachu, przez co nie możecie tego dogonić. A wystarczyłoby tylko kilka słów.
 
 
Autor: Cecelia Ahern
Tytuł: Love, Rosie
Wydawnictwo: Akurat
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 512


Rosie Dunne i Alex Stewart są nierozłączni. No, może poza momentami, kiedy w dzieciństwie jedno nie zaprasza drugiego na urodziny, bo to przyjęcie tylko dla dziewczyn/chłopców. Albo kiedy Alex przeprowadza się z rodzicami do Ameryki, zostawiając Irlandię i Rosie daleko za sobą. Jednak nawet odległość nie jest w stanie przerwać mocnej nici ich przyjaźni. Co nie oznacza, że obejdzie się bez burz, pretensji i łez. A już na pewno pojawi się milczenie.

 

Cecelia Ahern wykreowała bohaterów z krwi i kości. Każdy, kto przewija się przez kartki tej powieści, ma wyrazisty charakter, szybko zapada w pamięć i jest normalnie ludzki. Nie ma tu żadnej idealizacji, wszyscy mają wady, które przeszkadzają w codziennym życiu i spełnieniu pragnień, mocne strony, które pozwalają osiągnąć sukces, małe i duże marzenia. Rosie ma cięty język i jest bardzo błyskotliwa, jej determinacja w dążeniu do posiadania własnego hotelu jest godna podziwu, ale upór i częste bycie głuchą, gdy inni dawali jej dobre rady, a ona odwracała się od prawdy plecami, niejednokrotnie budziło we mnie chęć potrząśnięcia nią i krzyknięcia „Dziewczyno, co Ty wyrabiasz?!”. Tak samo było z Alexem – dowcipny, oddany i dobry, ale brnący w bagno nieudanych związków, które od początku nie miały solidnych fundamentów.

 

 
 
Pomysł z przedstawieniem całej historii za pomocą listów, e-mail’i, rozmów na czacie itd. jest interesujący i pozwala na dynamiczne i dość płynne przeskakiwanie w czasie, ukazywanie osobowości bohaterów, drobnostek, które w normalnie napisanej książce mogłyby być nużące i ciężkie do wplecenia. Jednak początkowo kilka razy byłam trochę zmęczona tą formą i miałam ochotę na odrobinę zwyczajnej akcji. Uczucie irytacji niejednokrotnie pojawiało się też przez „ślepotę” głównych bohaterów – ich mijanie się, niedostrzeganie prostych sygnałów potrafiło mnie zdenerwować. Jednak w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że wielu ludzi błądzi po omacku w relacjach z drugą osobą, bojąc się jej reakcji, napotykając przeszkody. Ile razy chcesz coś komuś wyznać, ale w ostatniej chwili gryziesz się w język z obawy, że zostaniesz odrzucony, wyśmiany, niezrozumiany? Ile razy opuszcza cię odwaga i emocje przyćmiewają racjonalne myślenie, pchają do tyłu, zamiast pomagać iść do przodu? Takie błądzenie i destrukcja z pozoru błahych czynów jest rzeczą ludzką. Proste zdania i próby urastają do rangi gigantycznego problemu, a strach sprawia, że szanse przemykają nam przed samym nosem.

 

Na uznanie zdecydowanie zasługuje poczucie humoru, które praktycznie nie opuszcza stron powieści ani na chwilę. Nie zliczę, ile razy uśmiech przemknął mi po twarzy podczas czytania, bo musiałabym użyć jakichś skomplikowanych wzorów, logarytmów, pewnie jeszcze zahaczyłabym o jakąś funkcję (wybaczcie, widzicie, co ta matura robi z człowiekiem?!), ale naprawdę wielokrotnie bohaterowie rozbawiali mnie swoimi przekomarzaniami (szczególnie Rosie i Ruby). Pani Ahern obdarzyła swoje postaci nie tylko językiem wyćwiczonym w rzucaniu w innych ironicznymi zdaniami, ale również hartem ducha, przywiązaniem do rodziny, umiejętnością dostrzegania wszystkich odcieni życia – od bieli, przez czerń i szarości, aż po wszystkie kolory tęczy.

 


Z tej książki niewątpliwie można wynieść wiele cennych życiowych lekcji. Trzeba walczyć o swoje marzenia. Cieszyć się drobnostkami i małymi, pięknymi chwilami. Dbać o rodzinę. Otaczać się ludźmi, dla których naprawdę jesteś ważny, a nie tymi, którzy traktują cię jak tymczasowy postój.

 


Myśl, która pojawia się w mojej głowie, gdy patrzę na tytuł „Love, Rosie”? Miłość jest ogromna, ale nie możemy pozwolić strachowi, by nas oślepił i doprowadził do jej przeoczenia.

2 komentarze: